wtorek, 9 lipca 2013

Babeczki czekoladowe

Witam wszystkich po długiej przerwie;)

Pomimo że istnieją liczne powody mojej nieobecności na Koralowej, nie będę się tłumaczyć - raczej postaram się Wam to wynagrodzić. Co powiecie na słodką rekompensatę?;)


Babeczki czekoladowe:

Składniki:
- 1 i 3/4 szklanki mąki
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody
- 2 łyżki kakao 
- 3/4 szklanki cukru pudru
- 1 szklanka groszków czekoladowych ( można też orzechy, kawałki czekolady, co tam chcecie)
- 1 szklanka mleka
- 1/3 szklanka i 2 łyżeczki oleju
- 1 jajko
- 1 łyżeczka cukru waniliowego ( może być też olejek)
- foremki

Dlaczego warto je zrobić? Bo są pyszne, najprostsze, naprawdę trudno je zepsuć (chyba, że się je przypali w piekarniku), i naprawdę szybko się je robi. Nie zliczę ile razy mnie uratowały, gdy lada moment mieli przyjść do mnie goście, a ja nie miałam nic słodkiego w barku;) 

No to zaczynamy:

Wszystkie suche składniki czyli mąkę, proszek, sodę, cukier, kakao i 3/4 szklanki groszków mieszamy. W osobnej misce mieszamy mokre składniki: mleko, olej, jajko, ekstrakt waniliowy (jeśli go używacie zamiast proszku).

Mokre składniki łączymy z suchymi ( mają być grudki, nimi się nie przejmujcie). Nakładamy do foremek ( tak z 3/4 wysokości - babeczki urosną), posypujemy resztą groszków. Pieczemy 20 minut, aż urosną.

 


Wiem z pewnością, że wielu z Was jest już na bardziej zaawansowanym poziomie " kucharzenia". Jest to przepis dla osób zaczynających dopiero swą kulinarną przygodę, taki na dobry początek. babeczki nie mogą się nie udać;)

Pozdrawiam,
Gusta 

czwartek, 4 kwietnia 2013

Wiosenne motywacje

Witam Was serdecznie, w końcu obudziłam się z zimowego snu. Pomimo, że pogoda jest jaka jest i wydaje się, że czas stoi wraz z zimą w miejscu, wystarczy spojrzeć na kalendarz. Czas płynie bardzo szybko, do wakacji coraz bliżej. A co za tym idzie: coraz bliżej słońce, plaża, basen i strój kąpielowy.
Przyznać się, kto teraz się rozmarzył, a kto przestraszył?;)
Ja należę do tych drugich, niestety. Jak łatwo się domyślić, przyczyną jest moja waga. W ostatnie wakacje przytyłam nieco i do tej pory ( o zgrozo!) nie udało mi się zrzucić tych dodatkowych kilogramów.
Jednak na te lato, mam nadzieję, że gorące, postanowiłam to zmienić.

Schudnę i będę się cieszyć piękną sylwetką - to mój cel;)

Nie powiem na razie, ile ważę, dopiero jak schudnę do wymarzonej wagi 54 kg, wtedy się przyznam. Piszę to publicznie, więc nie ma odwrotu;)

Wymyśliłam sobie, że będę trenować z Mel B, mniej żreć ( w tym też żadnych słodyczy, fast foodów itd.) i przynajmniej raz w tygodniu iść na basen. Zobaczymy, spróbować nie zaszkodzi;)

A jakie Wy macie sposoby na schudnięcie? Czy któraś z Was ćwiczyła kiedyś z Mel B?

Trzymajcie kciuki,
Gusta





poniedziałek, 18 lutego 2013

Walentynkowe słodkości

Dziś chciałabym się z Wami podzielić przepisem na przepyszne i bajecznie proste ciasteczka z ciasta francuskiego. Wiem, trochę spóźniłam się z tym wpisem, ale same ciastka nadają się na wszelkie okazje nie tylko w Walentynki;) Są idealne na kawę z przyjaciółką, rodziną, herbatkę w bufecie. Słowo "walentynkowe" w tytule znalazło się jednak nie przypadkowo - akurat piekłam je w Dzień Zakochanych;)

A robi się je błyskawicznie: ok 20 min:D

A więc zaczynamy!

Składniki:
- opakowanie ciasta francuskiego
- dowolnie: mus jabłkowy, dżem, powidła, nutella, owoce ( w ten sposób możemy zrobić wiele rodzajów ciastek)
- foremki (jak na Walentynki to można w kształcie serduszka:))



Ciasto rozwijamy, zostawiamy na folii. Tniemy je na kwadraty (czy też prostokąty) o boku ok. 5-7 cm. Jeden z kwadratów smarujemy tym co mamy, a z drugiego wycinamy za pomocą foremki serduszko. Wycięty kwadracik nakładamy na ten posmarowany. Brzegi dociskamy widelcem, albo palcem, aby nam się nasze ciastka nie rozklejały;) Banalne prawda?


Gotowe ciastka kładziemy na blachę wcześniej przykrytą folią do pieczenia. Wkładamy nasze ciastka do piekarnika rozgrzanego do 200C. Pieczemy ok. 10 minut ( ciastka powinny mieć złoty kolor).


I już po chwili możemy cieszyć się smakiem naszych ciastek;)








Smacznego!;)

 

środa, 13 lutego 2013

Książeczka na Walentynki

Witam ponownie po długiej przerwie. Od świąt czas mi szybko upłynął, nawet się nie obejrzałam, a już  jutro walentynki. Wiem, że zapewne wiele z Was nie przepada za tym cukierkowym świętem. "Uczucia się powinno wyrażać cały rok, a nie tylko 14 -ego lutego!". Też się z tym zgadzam, ale osobiście uważam, że gdyby odrzucić tą wielką czerwoną komercję napchaną różowymi serduszkami, to walentynki są dobrą okazją aby komuś wręczyć jakiś drobiazg lub iść do jakiejś fajnej knajpki;)

W związku z małymi drobiazgami, zrobiłam właśnie taki. Chciałam uniknąć dawania zwykłej kartki z serduszkiem i zrobiłam  małą, kieszonkową książeczkę. Jest bardzo prosta do zrobienia, a efekt wydaje mi się oryginalny;)




A więc do dzieła!;D

Potrzebne nam będą:                                                                    

- kartka kolorowego papieru                                                        
- wycięte z papieru serduszka
- pasek białej kartki złożonej w harmonijkę
- dwa grube kartoniki
- taśma klejąca lub klej

Kartoniki obklejamy kolorowym papierem. Z wewnętrznej strony naklejamy naszą harmonijkę. Na "okładkach" naklejamy dowolny wzór z serduszek. W środku piszemy to co chcemy, ja na razie zostawiłam pustą książeczkę, aby na razie nie zdradzić dość osobistych uczuć;) Prawda, że banalne?



Oczywiście można ten pomysł wykorzystać na inne okazje, np. jako kartka urodzinowa. Powodzenia;)

Ps. Wybaczcie mi za jakość tych zdjęć, niestety, na razie nie stać mnie na lepszy sprzęt fotograficzny. Na razie musi mi wystarczyć mój aparacik;)

piątek, 30 listopada 2012

DIY - mikołajkowe opakowanie


Witam Was serdecznie. Już prawie listopad za nami, grudzień tuż tuż, a co za tym idzie? Oczywiście przepiękny, świąteczny czas. Nie ukrywam, choć już nie jestem małym dzieckiem, to i tak uwielbiam święta. Cieszą mnie wszelkie świecidełka, pierdołki związane z świętami i tym podobne. Pomimo, że do Bożego Narodzenia jeszcze trochę czasu jest, to Mikołajki, jak łatwo obliczyć, są już za niecały tydzień.

Szczerze, nie jestem za tym, aby szóstego grudnia obdarowywać i dostawać jakieś drogie, wymyślne prezenty – lepiej zostawić je właśnie na czas Wigilii. Zawsze dostawałam słodycze, mandarynki, ewentualnie jakiś drobiazg i nie czułam się z tego powodu jakoś niekomfortowo, a wręcz odwrotnie;) A jak jest u Was?:)

Aby jednak nie było zbyt banalnie, postanowiłam, że dodam coś od siebie. Myślę, że każdy doceni coś zrobionego własnoręcznie. Nawet jeśli nie wyjdzie za ładnie, to obdarowany przynajmniej się uśmiechnie;)

A, że ważne jest też opakowanie jak i sam prezent, zrobiłam specjalne opakowanie na tę właśnie okazję:D
Poniżej zamieściłam mini instrukcję, jakbyście także zechcieli coś takiego stworzyć;)

Zaczynamy!

Czego potrzebujemy:
Nie ma na zdjęciu guzików, bo jeszcze ich szukałam;)

- czerwona kartka A3
- biała kartka dowolnej wielkości
- czarna kartka dowolnej wielkości
- jeden guzik biały i trzy czarne
- jakiś szary skrawek papieru ( może być tekturka)
- nożyczki
- klej (ewentualnie taśma dwustronna)
- książka jako model;)

A więc do dzieła!

Najpierw zginamy czerwoną kartkę wzdłuż dłuższego boku (jak na zdjęciu).







Następnie, przykładamy naszą modelową książkę do krawędzi i „otulamy” z obu stron kartką.

Tę krawędź sklejamy ->




Dół pakunku zaginamy, tak jak zaginamy papier ozdobny, gdy pakujemy prezenty i go kleimy.



Tak to powinno wyglądać ;)





Z pozostałych papierów wycinamy następujące części:
a) kołnierzyk
b) czarny pasekc) klamerka
d) biały pasek
e) kokardka

I co najprostsze i najprzyjemniejsze zostało, to łączymy wszystko ze sobą i przyklejamy przygotowane elementy do naszego czerwonego opakowania;) Co ważne, kołnierzyk kleimy z drugiej strony, by tworzył nam takowe „zamknięcie”. I gotowe! I tak nawet zwykła czekolada od razu lepiej się prezentuje;)



Powodzenia! ;D

poniedziałek, 26 listopada 2012

Zejście pod ziemię




I to dosłownie – 680 metrów pod powierzchnią. Brzmi to może jak zejście do tolkienowskiej Morii, ale nie musiałam wybierać się aż tak daleko.
Wystarczyło iść wczoraj w niedzielę na wycieczkę do kopalni „Wujek” w Katowicach. Była ona organizowana dla rodzin pracowników, ale ja też się załapałam. Przypominała ona bardziej obóz przetrwania niż tradycyjne zwiedzanie, ale o tym trochę później.
Dla lubiących pospać sobie w weekend, wstanie na 7.30 jest pewnego rodzaju wyczynem. Ale to nas nie przestraszyło i już po chwili mogliśmy posłuchać o samej kopalni, jej historii, działaniu i oczywiście o zasadach bezpieczeństwa. Nie powiem, trochę się wystraszyłam, gdy usłyszałam, że w „Wujku” występują wszystkie możliwie zagrożenia w każdym stopniu. Nasza grupa wybierała się „na ścianę” najbliżej szybu, najbardziej „bezpieczną” jak mówili nasi trzej przewodnicy, a zarazem pracownicy tej kopalni. Okazało się, że to bardzo sympatyczni ludzie.

W pełnym ekwipunku;)
W przebieralni czułam się, jakbym wybierała się na tajną misję zwiadowczą do podziemia: każdy z nas dostał grube skarpety ( lub onuce, jeśli się ktoś nie załapał;)), spodnie, koszule, odzież wierzchnią, gumiaki, kask, pasek, rękawice, okulary, aparat tlenowy, osobną torbę z latarką. Dużo tego było. Sam aparat tlenowy ważył z jakieś 5 kg, wraz z torbą przeszkadzał w poruszaniu się po ciemku. Błogosławieństwem okazały się gumowce, które nie przemakały; czy to wtedy gdy przechodziliśmy przez błoto, czy przez samą wodę. Samo przebieranie się, trochę trwało;)




W końcu zjechaliśmy w szybie na dół.
Jak widać na zdjęciu, trzeba było poruszać się gęsiego, bo po prostu inaczej się nie dało.
Idziemy. Dobrze, że mamy latarki, miejscami naprawdę nic nie widać. Nasi przewodnicy, w przeciwieństwie do nas, idą sprawnie, jakby znali już drogę na pamięć. Zazdrościłam im strasznie;)
Ile się da, to oglądam, głównie świecę latarką pod nogi, aby się nie przewrócić. Przeklinam w duchu na za duże buty, rozmiary zaczynały się od 40 w górę. Co jakiś czas zatrzymujemy się, aby posłuchać o zakładzie.
W błotnej pułapce;)

 Idziemy dalej. Zaczyna się już robić gorąco. Im dalej, tym gorsze powietrze. Utknęłam nogą w błocie. Gdy próbowałam się uwolnić, zostałam w samej skarpecie, za duży gumiak nie chciał wyjść z bajora;) Pomógł mi jeden z przewodników, nasz „paparazzi”, który robił nam zdjęcia. Byłam mu strasznie wdzięczna, ale mało co wydukałam, po prostu głupio mi się zrobiło;)
 
Idziemy dalej, wszyscy już spoceni, trafiamy na kałuże wody, w myślach dziękuję za te gumiaki, znowu błoto i ta myśl, by się w nie prosto nie przewrócić.
Człapiemy dalej, pasek wżyna się wszystkim w ramię, podziwiamy maszyny, tunele, a przede wszystkim naprawdę specyficzną atmosferę tu, na kopalni. Im bliżej z powrotem do szybu, tym powietrze staje się coraz świeższe.

                                                              

Pewnie domyślacie się jak wszyscy wyglądali, gdy wyszliśmy na powierzchnię;) Zmazani sadzą od stóp do głów, ale za to, jacy szczęśliwi!

Wiem, że po przeczytaniu tego tekstu, można byłoby pomyśleć, że ta cała wycieczka okazała się jedną wielką męczarnią. Nie jest to jednak prawdą. Wszyscy wyszliśmy zmęczeni, jak po dobrym treningu, ale z uśmiechem na ustach. Grupa śmiała się, straszyła, a przewodnicy dowcipkowali o życiu na kopalni. Mimo, że się trochę pomęczyłam, wolę takie wycieczki, niż te nudne i tradycyjne, na których tak naprawdę nie dowiesz się nawet w najmniejszym stopniu o prawdziwych realiach tej pracy. Byliśmy pod ziemią tylko 2,5 godziny, co ma powiedzieć górnik siedzący tam całe osiem?
Przebrana, z uśmiechem na twarzy wyszłam z terenu kopalni, marząc o gorącym prysznicu.

A za rok, organizowana jest kolejna taka wycieczka. Kto chętny?;)
Pozdrawiam gorąco,
Gusta

sobota, 24 listopada 2012

Na dobry początek


Bardzo serdecznie chciałabym Was przywitać Na Koralowej. Będzie to blog o wszystkim - niczym jak damska torebka;) Znajdą się tutaj recenzje książek, filmów, trochę kuchni, wszelakie robótki. Strasznie długo myślałam nad pierwszym zdaniem mojej pierwszej notki, aby faktycznie był to dobry początek. Pomimo, że ciężko było zacząć, decydowanie wolę tytuł Na dobry początek niż Początki bywają trudne.Jeszcze raz chciałabym Was gorąco uściskać i zachęcić do wpadania na Koralową;)

Pozdrawiam serdecznie,
Gusta




I tak, na dobrą resztę dnia, pozostawiam was z czarującym głosem Franka Sinatry;)